Czy znowu piszę recenzję
tego samego? Nie no, co Wy, to byłoby niemądre! Tym razem będzie to komiks –
czyli idealna wersja dla osób, które nie przepadają za grubymi książkami lub są
fanami wszelakiego gatunku komiksu. Ja zaliczam się do grupy drugiej, co widać
po mojej skromnej kolekcji.
Przechodząc
do recenzji - zamierzam podzielić ją na trzy części - historia, kreska i
całokształt.
• Oczywiście, historia jest taka
sama, ale wiele małych wątków zostało pominiętych lub skróconych. Nie dziwi
mnie to bardzo, ponieważ nie były istotne dla głównej historii. Gdyby zostały,
komiks mógłby mieć nawet ok. 100 stron więcej.
• Rysunki są autorstwa Attila Futaki, a kolorowaniem zajął się Jose Villarrubia.
Nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Pewnie było to spowodowane faktem, że
przyzwyczaiłam się do kreski komiksu japońskiego.
Jest takie przysłowie: o gustach się
nie dyskutuje, więc nie będę się już rozpisywać o tym, co mi się nie
podoba. Na pewno widać spory wkład pracy zarówno w rysunki, jak i w kolory, ale
czasem wyraz twarzy bohatera lub jej ułożenie wygląda nienaturalnie. Była
jeszcze jedna rzecz, która po prostu kłuła w oczy. W drugim rozdziale poznajemy
Annabeth, która ma czapkę… przyczepioną do spodni. Nie chodzi o to, że jest ona
przyczepiona w sposób magiczny. Ona jest wklejona. Niczym grafika z Google. I
to było bardzo widać. Na szczęście był to tylko jednorazowy incydent.
• Całokształt wygląda naprawdę dobrze.
Miło spędziłam czas, czytając ten komiks, mimo że wiedziałam, co się zaraz
stanie. Myślę, że komiks jest godny polecenia.
Nicole, VI d